Mieszkam tu już jakiś czas, a jednak są rzeczy, które mnie do tej chwili mile zaskakują, a do których jednak nie mogę się przyzwyczaić.
Oto moja lista:
a) uprzejmi urzędnicy – nie cierpię wszelkiej maści urzędów. Mam taką traumę. W Polsce rzadko kiedy zdarzyło mi się spotkać miłego urzędnika. Zwykle było odwrotnie. Do tej pory, jak mam załatwić jakąś sprawę w urzędzie, stresuję się. Ale tu (prawie) za każdym razem mile się rozczarowuję… Odpukać, żebym nie zapeszyła i oby się to nie zmieniło!
b) kierowcy, którzy zatrzymują się przed przejściami dla pieszych, bo piesi mają pierwszeństwo – a ja i tak jako pieszy jednak nieufnie do tego podchodzę – ostrożności nigdy dość ;) Zaś jako kierowca (robiłam prawo jazdy w Niemczech) oczywiście zatrzymuję się odpowiednio wcześnie przed przejściem.
c) świetne ścieżki rowerowe (zwłaszcza te, które powstały na nieczynnych trasach kolejowych) – po prostu bajka! :) dla każdego rowerzysty. Nawet na Gibraltar można się nimi dostać ;)
A czasem nawet zamykają autostrady i wtedy to już tylko śmigać na rowerach po kilkupasmówce ;) – o tym pisałam już tu: Autostrada A40 dla rowerzystów i pieszych
d) handel obwoźny w wielkich miastach – regularnie przyjeżdżają do nas rolnicy sprzedający swoje produkty jak jaja, owoce i warzywa, domowe chleby i ciasto. Jeżdżą po osiedlach w określone dni, mają swoje rewiry. Mieszkańcy wiedzą, o której mniej więcej się pojawią i kilka minut przed czasem na ulicy ustawia się grupa osób z koszykami ;) Jak słyszę charakterystyczne pianie koguta albo muczenie krowy, to wiem, że nasz rolnik przyjechał ;)
e) książki i czytanie – książki w Niemczech są drogie, ale za to biblioteki są dobrze wyposażone, stąd też ich popularność. Nowości pojawiają się bardzo szybko, więc można być na bieżąco. Raczej nie ma ograniczeń co do ilości wypożyczonych książek, nawet w fachowych bibliotekach (pamiętam, że w Krakowie na Rajskiej mogliśmy wypożyczyć tylko dwie książki za jednym razem!!!). Poza tym jest dużo akcji, które propagują czytanie – no i znaczna ilość biblioteczek na ulicach. , a także literaturautomaty. No i jeżdżą bibliobusy – więc nikt nie ma wymówek, że nie ma dostępu do książek. Dostęp jest, trzeba tylko chcieć ;) Ale wg statystyk czytanie zajmuje czwartą pozycję w rankingu dotyczącym aktywności, którymi zajmują się Niemcy w wolnym czasie.
Na co dzień spotykam na każdym kroku osoby z książką w ręku, co mnie cieszy ogromnie. Zwłaszcza, że ze statystyk wynika, że 7,5 miliona mieszkańców Niemiec nie potrafi dobrze czytać i pisać…
f) …
Tą notką dołączam się do projektu Klubu Polki na Obczyźnie, który dedykowany jest akcji „AUTOSTOPEM DLA HOSPICJUM”, w ramach której Przemek Skokowski wyruszył autostopem z Gdańska na Antarktydę, by zebrać 100 tys. zł. na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz dzieci z Domowego Hospicjum dla dzieci im. ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku. Wy także możecie włączyć się w akcję pomocy. Więcej informacji na stronie siepomaga.pl
A jutro pałeczkę przejmuje Minia z Irlandii.
*** Wyjaśnienie: Ten post pozostawiam niedokończony. Miałam go dopracować w weekend, ale w związku z tragicznymi wydarzeniami w Paryżu nie mam ani nastroju, ani siły, żeby go ukończyć. Nie mam głowy do tego. Wszystko wydaje mi się tak błahe i nieważne w obliczu zamachów paryskich… Wstawiam więc ten wpis w takiej niedokończonej postaci (dzisiaj przypada moja kolej na kontynuowanie projektu).
Wiele rzeczy w Niemczech też mi się podoba, choć oczywiście są też „plusy ujemne”. Jako zawołany piechociarz nie jeden raz musiałem ustępować z drogi rozpędzonym rowerom, podobnie zresztą jak inni spacerujący lokalsi, którzy zresztą nawet specjalnie nie protestowali. Tak, sprawdzałem, nie chodziłem po DDR’ach, które są zresztą świetnie oznakowane, i nie było to jeden raz, bynajmniej ;-) Inna rzecz to dostępność sklepów w godzinach do których jestem przyzwyczajony w kraju (czyli wieczorem czy w weekendy) – w Niemczech tylko w dużych miastach można trafić do trafiki prowadzonej zwykle przez Turka czy innego nieautochtona, nie licząc centrów handlowych – ale tam zamykają o 20/21, a Turek ma otwarte dłużej albo nawet w ogóle nie zamyka. I tak by tu se można ponarzekać, bo choć trawa bardziej zielona gdzie nas nie ma, to „na szczęście” są też te 'plusy ujemne’ :-)
IamI,
tak, oczywiście, ale te „minusy” mi nie przeszkadzają (jakby mi przeszkadzały, to bym tu nie mieszkała ;)).
Rację masz, rozpędzone rowery to problem, ale i piesi chodzą często nie tymi drogami, którymi powinni ;). Zwłaszcza w mieście. Pasy dla rowerów są zajęte albo przez parkujące auta (!), albo przez pieszych. Uważać trzeba i jako pieszy, i jako rowerzysta.
Co do sklepów – u nas otwarte wiele otwartych jest do 24.00, ale ja mieszkam w wieeelkim mieście. W mniejszych to do 21, 22. W niedzielę tylko w miejscowościach wypoczynkowych, ew. na HBFach.
Pozdrawiam!
O.
Uprzejmie donoszę, że można już wypożyczać więcj książek.
Nowości pojawiają się nieśmiało – często czekam w „kolejce” – na szczęście wirtualnej i mailem dostaję powiadomienie, że książka już czeka.
Iw, no to całe szczęście, że można więcej. Przecież to był koszmar z tym reglamentowaniem.
A powiadomienia są bardzo przydatne :)
Macham!
O.
Na sklepy nie można już narzekać. Otwarte do 21 czy 22, a piekarnie w niedzielę – to luksus. Ja pamiętam jeszcze czasy, gdy w niedzielę bułki można było dostać najbliżej w Holandii (to z czasów, gdy mieszkałam w Aachen). A nawet takie zamierzchłe (lata dziewięćdziesiąte), gdy wszystko było zamykane o 18, a w soboty o 14, nawet w wielkich miastach. Miesiącami zakupy mogłam robić tylko na stacji benzynowej…
Urzędnicy w PL też są już mili, co ostatnio sprawdziłam. Niestety to bycie miłym strasznie ich stresuje, co zapewne źle się odbija na ich zdrowiu. Naprawdę się starają, ale widać, że dużo wysiłku to wymaga. :)
Allochtonko, tak, wcześniej tak było, teraz już dłużej otwarte.
No popatrz, to jest zmiana w urzędniczym tonie! Ale wiesz co, muszę się uśmiechnąć, jak czytam, że ten wysiłek odbija im się na zdrowiu ;)
Ale już Mistrz Adam pisał: Grzeczność nie jest nauką łatwą ani miłą ;)
Pozdrawiam!
O.
Nie wiem jak w Polsce, ale w Anglii drogi dla rowerow to jakis zart, albo moze ja mieszkam w nieodpowiednim miejscu? Na mojej zwyklej trasie dom i okolice widze dwa odcinki sciezki dla rowerow, jeden ma jakies 100 m, tak samo jak sie zaczyna, tak tez sie urywa – nagle, drugi okraza rondo, na ktore chyba tylko rowerzysta-samobojcca by sie zdecydowal i chciwle sie ciagnie wzdluz drogi, nie zbadalam jeszcze gdzie sie konczy, ale ze pozniej juz drohi dla rowerow nie widze, to zakladam ze konczy sie gdzies przy kolejnym rondzie.
Moniko, podobne odnoszę wrażenie. Wprawdzie UK odwiedzam tylko jako turysta, ale też mam wrażenie, że te „ścieżki” to tak na niby… Niby są, ale chyba nikt się nie waży…
Ale za to macie miłych kierowców, zrelaksowanych, którzy się nie stresują, nie trąbią, nie są agresywni.
Dobrego weekendu!
O.
W Gdyni kierowcy też zatrzymują się się i przepuszczają pieszych :) A ja mam problem z nauczeniem dziecka samodzielnego przechodzenia przez ulicę, bo jak kierowcy widzą dziecko to zawsze się zatrzymują a młody nie może ocenić czy może przejść czy nie ;)
Ulinko, miło Cię widzieć po przerwie :)
Ale Mlody się nauczy, na pewno!
O.
Uprzejmi urzędnicy! W Polsce to wciąż niestety brzmi jak oksymoron… choć zdarzają się oczywiście wyjątki.
Handel obwoźny – och, cudowne rozwiązanie, u nas też kiedyś był, ale zanikł – a szkoda…
A o ścieżkach dla rowerów, które kończą się i zaczynają nie wiadomo gdzie, to nawet nie wspomnę ;)
Pozdrawiam!
Mad, to będzie życzenie roku: żeby urzędnicy byli mili :) Ale zgadzam się, są wyjątki, czego i ja doświadczyłam całkiem niedawno :)
Handel obowoźny w wielkich miastach to naprawdę świetna sprawa :)
Pozdrawiam!
O.
co do urzędników, to rzeczywiście zaszła zmiana jakościowa porównywalna z tym, co się stało z drogami w Polsce w ostatnim +- piętnastoleciu.
załatwienie sprawy typu nowy dowód, wydanie zaświadczenia, zgłoszenie itd, a nawet prostsze sprawy w urzędzie skarbowym to teraz czysta rozkosz. urzędnicy bardzo uprzejmi, pomocni i uśmiechnięci.
gorzej, gdy w grę wchodzi osobista odpowiedzialność urzędnika oraz poczucie władzy, a także przede wszystkim, gdy musi się wykazać, że jest niezbędny! ta armia rozrosła się bowiem – także w ostatnich latach – i liczy się w miliony.
wiem coś o tym, bo mój fach wymaga kontaktów z wyżej opisaną kastą.
Er, z tą odpowiedzialnością to chyba tak jest wszędzie. Nikt nie chce jej na siebie wziąć.
A co do władzy, to niestety, niektórzy jak poczują się władni, to demonstrują to wszem i wobec.
Pozdrawiam!
O.