O-fiszka nr 2 – W sklepie ciotki Emmy dostać można wszystko: jajka, chleb, masło, herbatę w torebkach i sypaną, wodę mineralną, mydło w płynie, jabłka, kartofle, mąkę, chusteczki higieniczne i płyn do mycia naczyń… Słowem wszystko, co konieczne w gospodarstwie domowym. Ale to coś więcej niż sklep, to instytucja, w której otrzymuje się dobre słowo za darmo, w której spędza się więcej czasu niż potrzeba i wcale nie liczy się minut do wyjścia, do której przychodzi się po prostu z przyzwyczajenia, żeby porozmawiać z ciotką Emmą. Bo moja ciotka Emma dobre ma ucho do słuchania, pamięta, czego nam potrzeba, zamawia, to, czego nam brakuje, dopyta się o zdrowie siostry, da przepis na konfiturę z wiśni, które właśnie sprzedaje, opowie ciekawą historię, chociaż może wcale nieprawdziwą, uśmiechnie się w odpowiedniej chwili… Sklep ciotki Emmy przeżywa właśnie renesans. I to nie tylko mojej.
Żyjemy w czasach wielkich domów (o przepraszam, galerii) handlowych, neonowo oświetlonych zimnych supermarketów i anonimowych dyskontów. Ogromne centra handlowe zgrupowane na wielkich połaciach przestrzeni za miastem to standard. Kupując tam bułki i müsli, kupujemy przy okazji sofę i płytki do łazienki – albo odwrotnie. Szybko, w jednym miejscu i wygodnie, bez zbędnego cackania się, nasz czas to pieniądz. Zawrotna kariera owych zunifikowanych przybytków z plastikowymi (!!!) palmami, wyflizowanymi ścieżkami i ocierającymi się o kicz pseudooazami do wypoczynku – (tak, dobrze zrozumieliście ten fragment, nie mam najlepszego zdania o galeriach handlowych. O ile cel użytkowy – czyli skupisko różnych typów sklepów jest dla mnie ok. i pozwala mi na zaoszczędzenie czasu oraz załatwienie różnorodnych zakupów za jednym zamachem, o tyle nie widzę powodu, aby spędzać w nich więcej czasu niż potrzeba. Sama pojawiam się tam tylko wtedy, kiedy muszę, czyli rzadko.) – powoduje w Niemczech zamykanie mniejszych osiedlowych czy dzielnicowych sklepów spożywczych. A z tym wiąże się, oprócz likwidacji miejsc pracy, również utrudnienie zwłaszcza dla ludzi starszych i chorych, którzy potrzebują tylko karton mleka albo masło, samochodu nie mają albo już nie używają i nie czują potrzeby podjęcia wyprawy np. w godzinach szczytu do centrum handlowego w celu zakupu li i jedynie kostki masła (lub nie mogą sobie na to pozwolić ze względów zdrowotnych). Czy są to widły z igły? Przecież wszystko to kwestia organizacji. No tak. Ale świadomość tego, że coś jest jednak blisko, w razie konieczności, to również kwestia spokoju.
Po czasie zachwytu nad tego rodzaju przybytkami, przyszła chwila refleksji a z nią nisza dla małych sklepików, które w Niemczech wcześniej były prawie niewidocznie. Te sklepiki, w których jest „szwarc, mydło i powidło”, mnie przypominają nasze polskie zwykłe osiedlowe sklepy, budki z warzywami i owocami, gdzie sprzedawcy nas znają i z daleka mówią Dzień dobry. Tutaj przez kilkanaście (kilkadziesiąt?) lat nie było ich prawie wcale. Zwłaszcza w wielkich miastach. A teraz sklepy ciotki Emmy przeżywają drugą młodość. Potoczna nazwa tych sklepów Tante-Emma-Läden nawiązuje do małych sklepików z różnym towarem, również kolonialnym, których rozkwit przypadł w Niemczech na lata powojenne. Kobiety, które po wojnie musiały wziąć sprawy w swoje ręce, rozkręcały również takie interesy. A dlaczego Emma? Bo to było wtedy jedno z popularniejszych imion dla dziewcząt do pomocy (taką tezę wysuwa G. Müller w czasopismie Sprachdienst, Wiesbaden, zeszyt 2/2003).
Ale dlaczego o tym dzisiaj? Z dwóch powodów: pierwszy z nich to wzmianka w gazecie, że i u mnie w wielkim mieście zlikwidowali supermarkety w pewnej dzielnicy, gdzie mieszkają przeważnie starsze osoby, i na ich miejsce pojawił się właśnie taki sklepik. I wiecie co? Cieszy się on dużą popularnością. Wyjątkiem nie jest, coraz więcej ich powstaje. A klienci oprócz lokalnego zaopatrzenia zyskują również kogoś, z kim mogą porozmawiać, wymienić się uwagami o pogodzie i polityce, wspólnie ponarzekać…
Drugi powód (który na fiszce spisany jest już od dawna ;)) to regularne wizyty na moim osiedlu sklepu na kółkach, który stał się popularny wśród mieszkańców. Ów sklep na kółkach oferuje artykuły prosto „od chłopa”, świeże produkty, jajka, wędliny, owoce i warzywa… Przyjeżdża raz w tygodniu, o tej samej porze, słychać go już z daleka, gdyż jego nieodłącznym znakiem jest syrena naśladująca kukuryku ;), zatrzymuje się w kilku miejscach na osiedlu, dzwoni wielkim dzwonkiem, który przymocowany jest na szoferce i … czeka parę minut. Od razu otwierają się okna, starsze panie wystawiają koszyczki na jajka i kiełbasę, co sprawniejsze truchtają szybko do samochodu, aby wybrać, co najlepsze. I tak tydzień w tydzień. Handel obwoźny, który ja znałam z Polski z końca lat 80. na głębokiej prowincji, tu ma się dobrze.
Ale nie tylko produkty spożywcze są oferowane w sklepach na kółkach. Przed rokiem natknęłam się na bankobus… Ponieważ zamykane są filie banków w małych miejscowościach, trzeba radzić sobie inaczej. Takim sposobem jest bankobus, który funkcjonuje jak oddział banku, tyle, że mobilny i przykładowo dwa razy w tygodniu, z malutkim personelem…
A Wy jaki macie stosunek do centrów handlowych i małych sklepików?
Ja akurat nie mam nic przeciwko supermarketom, bo lubię postać przy półce i poczytać etykiety, bez nerwów że kolejka mi stoi za plecami. Ale małe sklepiki też lubię i mam kilka ulubionych. Obwoźny handel też funkcjonuje :) – co jakiś czas przyjeżdża rolnik z wiejskimi jajkami i drobiem.
Moim zdaniem – clou to różnorodność… niech każdy ma co lubi. Pozdrawiam!
Ganiu, ja też nic przeciwko supermarketom nie mam, wielkie sklepy spożywcze są ok, mogę sobie wybierać i przebierać, ile chcę i to w spokoju. Ale nie lubię galerii handlowych jako miejsc spędzania wolnego czasu…
Różnorodność jest ok, byłoby super, gdyby obok wielkich sklepów te małe też mogły działać.
Dobrego weekendu.
O.
Nie umiem robić zakupów w wielkich sklepach, dostaję na wejściu migreny :)
Eldko, ja robię, nikt mi nie zagląda przez ramię. Migreny to ja dostaję w centrach handlowych, gdzie zapach perfum miesza się z zapachem kebabu, a z każdego sklepu gra inna muzyka…
Ale duże sklepy spożywcze są ok., równocześnie jednak powinny być i te mniejsze. Ale to się nie opłaca… Szkoda.
O.
Zakupy 'hurtowe’ robimy w ynternecie – dowożą do domu, nie trzeba nosić i nie kupuje się głupotek. Bazarów, tych naszych polskich „manhattanów” nie znoszę, za to bardzo lubię prawdziwe 'chłopskie’ targi, tudzież odpusty. I osiedlowe sklepiki z podstawowymi produktami, pod ręką!
IamI, i jesteście zadowoleni z tych zakupów internetowych? Ja dużo kupuję w sieci, ale spożywczych artykułów takich do cotygodniowych zakupów to jeszcze nie robiłam (oprócz czekolady, ale ta to od producenta ;)).
Chłopskie targi kocham :)
O.
w mojej okolicy brak tego typu sklepikow (z wyjatkiem polskiego chociaz bez mydla); duzo supermarketow, ktore jak na razie zamieniaja jednego wlasciciela lancucha na drugiego, ale wciaz sa; i dobrze, bo ja tylko tam kupuje, natomiast nie znosze galerii, bo w zadnej nie ma spozywczych sklepow, a nachodzic sie trzeba z konca na koniec za tydzien cwiczen na silowni. :)
Artdeco, galeriom zdecydowanie mówię nie :) A jaki jest ten polski sklep? Tu u nas, to są różne. Jeden, który ostatnio odwiedziłam, jest bardzo malutki, taka kliteczka. Inny, który tu jest od lat jest o wiele większy, można się śmiało obrócić ;)
O.
nasz tez nie jest zbyt duzy lodowki na jednej scianie, na drugiej regaly i podwojny regal na srodku; tylko spozywcze produkty w opakowaniach polskie, ciasta i wedliny sprowadzane z Nowego Jorku, niestety juz zaczyna mi sie nudzic ta sama herbata, te same kukulki, ptasie mleczko juz mi sie przejadlo :)
U nas też ptasie mleczko jest na bank, kukułki też. Krówki różne, ale akurat żadne z moich ulubionych ;)
O.
Ja ( z powodu „zboczenia zawodowego” ) dzielę punkty handlowe na jeszcze więcej kategorii. I tak jak lubię zakupy w hurtowniach ( czy też półhurtowniach) tak nie bardzo lubię w marketach , supermarketach itp. Galerie Handlowe … pewnie dlatego że spędzałam w nich sporo czasu zawodowo przyprawiają mnie o dreszcze :) zawsze zastanawiałam się jak to możliwe ( i czy ludzie nie mają nic innego do roboty) że ja wchodzę na 5 godzin pracy i wychodząc widzę te same twarze. Dla mnie to fenomen. Ale rozumiem że jednym radość daje chodzenie po lesie i polowanie na grzyby a innym po GH i polowanie na ciuchy :) Małe sklepiki w Polsce ( ale to moje osobiste spostrzeżenie) z ekonomicznego punktu widzenia są nieopłacalne. Po duże zakupy jedzie się do marketu, dyskontu a w takich maluchach kupuję się to czego zabrakło nam nagle w domu. Mają jednak one też swe zalety – no bo gdzie jak nie w małym sklepie w święto kupi się to i owo? :) Bardzo lubię targi. W Wielkopolsce mieliśmy taki dwa razy w tygodniu. Wiadomo było że zjeżdżają się chłopi z regionu i każdy miał swego ulubionego dostawcę. Że truskawki były zbierane o 5 rano by o 8 być na targu. Tutejszy targ zwany końskim na razie mnie rozczarowuje – mam prawie 100% przekonanie że to co kupiłam w zeszłym roku było z giełdy. I tu od rolnika i tu ale jakby nie to samo. W mniejszych miejscowościach nie spotykam handlu obwoźnego. Chociaż pamiętam że czasem przyjeżdżała mała piekarenka – najlepszy chleb słonecznikowy jaki jadłam był właśnie z 4 kółek :)
Pestko, to Ty znasz te przybytki od drugiej strony. Co do półhurtowni to np. moja rodzina w Pl robiła w nich zakupy. Tutaj tego nie spotkałam.
No własnie, nieopłacalność jest problemem. Tutaj likwidują już nawet nie małe sklepiki, bo z takich od lat 80. prawie nie zostało nic, ale normale sklepy wiejskie czy dzielnicowe, większe supermarkety (u nas byśmy powiedzieli delikatesy ;)) ze wszystkim.
Targi zdecydowanie tak, ale takie prawdziwe, od chłopa. U nas w okolicy jest targ dwa razy w tygodniu, w środy i w soboty. Środa odpada, bo nie zdążam, gdyż wystawcy składają się o 13.00. Podobnie w soboty, ja często również w weekendy pracuję, więc z tym jest różnie, ale raz na jakiś czas sobie buszuję po targu.
O.
Wielkie supermarkety płacą podatki w bardzo kreatywny sposób. Właścicielom małych sklepików na pewno jest pod górkę.
Ja zakupy zawsze zaczynam w sklepiku osiedlowym, czy też na miejscowym niby-placu handlowym/bazarku. Do supermarketu idę tylko po to, czego nie mogę kupić w dwóch pierwszych miejscach. Od czasu do czasu internet.
Takie małe wsparcie lokalnych przedsiębiorców.
Iwono, lokalnych przedsiębiorców i ja wspieram. Im jest ciężej, tak jak piszesz, żeby to wszystko razem trzymać i jeszcze z tego się utrzymać.
Ale targi to jest to :)
Najbardziej lubię je późnym latem i jesienią, łażę z koszykiem i wkładam do niego wszystkie te pachnące, dojrzałe owoce i warzywa i od samego patrzenia mam radochę ;)
O.
zakupy ogólnospozywcze robię w 3 miejscach. suche zaprowiantowanie w marketach, bo mogę wybierac, przebierać i spokojnie czytać etykietki ale po mieso i wędliny chodzę do małej masarni a po warzywa do małego jarzyniaka. ubrania wolę kupować w małych sklepikach i nie dziwię się niemieckiemu odrodzeniu, ludzie nie chcą wcale być anonimowo i masowo traktowani, chcą mieć swoje miejsca i swoich znajomych sprzedawców. z żalem robiłam ostatnio zakupy w „moim” sklepie bieliżniarskim, zamykają go i przenoszą do Z, a tam jeżdzić nie będę po majtki i biustonosze. pani Marysia musi szukać znowu pracy :( takie znajomości oprócz przyjemności obcowania daja także całkiem wymierne korzyści „pani doniesie jutro te parę groszy” albo „plecam, bo swieże/sama sprawdziłam”. a na wsiach dalej pomykają sklepy na kółkach i dobrze się mają, pozdrawiam :)
a w galeriach i CH od razu jestem chora…
Gwiezdna, mniam, takie wędliny z małych zakładów masarskich to niebo w gębie :) Co do warzyw i owoców, to ja poki mieszkałam w miasteczku to nie znałam smaku kupnych, bo prawie wszystko mieliśmy z ogrodu albo z targu, od prawdziwych rolników, których znaliśmy. Potem przestawiłam się na targ, miałam swoich sprzedawców albo właśnie na mały jarzyniak, który miałam pod nosem. Pycha :)
Co do marketów, to tam też mam spokój przy wyborze, mogę stać i gapić się na półki, ile chcę ;)
Sklepy na kółkach na wioseczkach to naprawdę dobry pomysł.
O.
Ps. A tak z innej beczki. Ja pamiętam jeszcze kino objazdowe ;)
A fotoplastikon pamiętasz?
Iwono, książkę jak najbardziej ;), urządzenia nie.
O.
Urządzenie jest dla mnie wcześniejszym doswiadczeniem – Siesickiej w szczenięctwie nie czytywałam – wolałam Szklarskiego :)
Ja czytałam, co było pod ręką i w bibliotece. I Siesicką, i Szklarskiego, i Snopkiewicz, i Musierowicz, i Segala, i niedozwolone kryminały wydawnictwa Iskry ;) – stąd moja miłość do tego rodzaju lektury, a tu rozmawialiśmy o kryminałach :) https://www.obiezyswiatka.eu/wallander-i-spolka/
O.
Niedozwolone kryminały „Iskier”? Brzmi rewelacyjnie. Przypomina mi to o wydawnictwach czytanych w formacie trochę większym niż pudelko zapałek. :)
Trochę za wcześnie urodziłam się i Musierowicz czytalam jako dorosła. Za to kilka razy każdą książkę.
Szczenięctwo minęło mi głównie pod znakiem science fiction, z klimatami typu Orwell, Sawaszkiewicz, Zajdel.Lemem też niepogardziłam. :)
W kwestii skandynawskich kryminałów jestem ciemna jak tabaka w rogu.
Mnie się Musierowicz przestała podobać po Pulpecji, przeczytałam potem jeszcze kolejne tomy, ale i tak nie do końca.
O.
Nie lubię galerii handlowych, męczą mnie. Tak samo nie rozumiem idei umawiania się na spotkania tam – jest tyle fajnych, klimatycznych kawiarenek w mieście, po co iść do galerii? Żeby usiąść przy kawie na jakiejś wysepce, gdzie mijają cię dziesiątki ludzi z siatkami, gdzie jest głośno i jaskrawo? Co kto lubi, ja wolę inaczej.
Małe sklepiki są fajne, choć nieraz mają nieco wyższe ceny produktów. I, mimo że kameralne, też można znaleźć tam przeterminowane produkty – kiedyś „obraziłam się” za to na sklepik u mnie na osiedlu i zaczęłam kupować gdzie indziej. A u mnie na wsi kilka razy w tygodniu przejeżdża obwoźny sklep. Pamiętam, jak walczył z nim właściciciel „stałego” sklepu – jeździł za nim, ganiał i wyzywał, ale, całe szczęście, nic nie ugrał i obwoźny śmiga między domami aż miło :)
Ken, ja też, jak knajpka to klimatyczna, ale jak widzę, ile osób siedzi na tych wysepkach, to wydaje mi się, że jestem w mniejszości. Ja się w każdym razie tam nie umawiam.
A tak, na przeterminowane albo na zły towar również w małych sklepach można trafić. To nie ma reguły na to.
O.
Bardzo lubię małe sklepiki, mają duszę i rodzinna atmosferę! Do marketu tylko wchodze, ładuję co potrzebuję , płacę i juz mnie nie ma. A w tych małych sklepikach najmniejsze rzecz pachnie jak najlepszy skarb!
Ze sprzedażą obwoźną w Niemczech spotykam się na każdym kroku. Są specjalne samochody – jeżdżące piekarnie, tylko z mięsem i wędlinami, typową kolonialką, warzywami i owocami, oraz oczywiście bankobusy! Szalona wygoda, zwłaszcza na wsiach połozonych dość daleko od centrów handlowych. Wprawdzie drożej trochę, ale smaczniej!
Fusillo, te obwoźne piekarenki spotykałam przede wszystkim w Turyngii. Pyszności mają :)
O.
Osiedlowe sklepiki to właśnie coś, czego mi w Niemczech od początku brakowało i nadal brakuje. Chłop co prawda przyjeżdża co sobotę (choć nie jestem pewna, czy zimą też), ale to ciągle nie jest to. Ja bym chciała mieć pod nosem sklepik ze szczypiorkiem, śmietaną i świeżymi bułeczkami ;))))
Domi, pozostaje targ, na pewno macie jakiś w okolicy ;)
O.
Ps. Narobiłaś mi smaka na szczypiorek :) i wiosnę. Nas zasypało kompletnie;) Trasę do pracy, którą pokonuję zwykle w 20, 25 minut, od poniedziałku przemierzam w 80 minut. Ale pięknie jest ;)
Galerie i wielkie molochy odwiedzam – jak muszę. Nie lubię światła w takich miejscach – moje oczy wołają o pomstę, nie lubię pomieszania tysiąca zapachów, tłumów ludzi i tego wszechogarniającego kiczu i chaosu. Poza tym w takich miejscach cieżko mi się skupić, nie potrafię w nich robić zakupów. Nie wiem dlaczego, ale czuję się nieswojo. A już ponad wszystko nie potrafię jak można w takim miejscu jeść rodzinny obiad, popijać kawę z przyjaciółmi lub w gorące popołudnie konsumować lody…
Lubię za to – dyskonty, małe sklepiki, stragany i wszystko co można nazwać sprzedażą towaru z tzw drugiej ręki.
Argonautko, mnie to nawet nie tyle to światło, co te zapachy i muzyka, z każdego sklepu inna. Do przyjemności to to nie należy.
Dyskonty – zależy jakie, czasami okropnie w nich „pachnie”. Ale targ to jest to :)
O.
Podzielam Twoją niechęć do wielkich sklepów i centrów zwanych galeriami. Uwielbiam małe sklepiki i cieszę się, że w mojej okolicy ciągle takie istnieją. Nie musi to dla mnie być jeden sklepik, gdzie kupić można wszystko. Lubię pójść po chleb do piekarni, po warzywa do warzywniaka, po gazetę do kiosku. Te sklepy mają właśnie to o czym piszesz – ludzką twarz i niepowtarzalny klimat.
Obawiam się jednak, że w Polsce taki odwrót od wielkich sklepów to daleka przyszłość. Tutaj ludzie jeszcze zachłystują się tym, co oferują im wielkie sklepy. Ale może ta moda z Niemiec szybko do nas przyjdzie.
Zazdroszczę Ci tego sklepu na kółkach z lokalnymi produktami. Może to fajny pomysł na biznes u nas ;-)
Manitou, chleb musi być z pierkarni (albo własny upieczony ;)), inny nie smakuje. Przynajmniej mi.
A sklepik na kółkach dzisiaj też był ;)
O.
Artykuły pierwszej potrzeby zawsze kupuję w małym sklepie na osiedlu. Warzywa i owoce, mięso i wędliny też. W marketach zwykle chemię i sypkie. I jeszcze zapasy jogurtów. Nie mam problemów z galeriami – zwykle skupiona jestem na celu, a i do księgarni przy okazji zajrzę. A „odrodzenie” owych wcale mnie nie dziwi. Starość jest bardzo samotna – wszędzie.
Spa, ja nie potrafię się aż tak wyłączyć w galeriach, uważam je za wyczerpujące, dla wszystkich zmysłów.
O.
Bardzo ciekawy artykulik :)
Mieszkam w Bydgoszczy na starym osiedlu w kilkunastoletnim bloku. Jest tu wszystko, totalny misz masz – nowe bloki, stare kamienice i domki jednorodzinne, wielkie wieżowce z PRL, staromodne sklepy „Społem”, malutkie spożywczaki i warzywniaki, dyskonty, markety i od niedawna nawet pasaż handlowy oraz osiedlowy rynek. Korzystam ze wszystkich tych punktów, ale najbardziej lubię pobliski, nieduży market i dyskont, bo mogę robić zakupy bez pośpiechu, a stanie za ladą jest dla mnie stresujące.
Nie cierpię galerii handlowych i bardzo rzadko do nich zaglądam.
Fotoart, :)
A ja mam sentyment do sklepów Społem i GS;) Jak przyjeżdżam do PL, to odwiedzam piekarnię, dawniej GS, dzisiaj prywatna, ale chleb pyszniutki ;)
O.
Mój mąż bardzo lubi nasz pobliski sklep Społem. Wystarczy wyjść z bloku i za moment można napić się ulubionego wina :)
Fotoart, takie sklepy mają urok :)
O.