Napisane: 06.09.2008
Są ze mną od zawsze. I prawdę mówiąc – nie wyobrażam sobie życia bez nich.
Kiedy patrzę na moją bibliotekę domową, rozpoznaję każdą książkę. Wiem, że z każdą z nich łączy się jakaś historia. Wyciągam jedną z nich. Jest malutka i szara z niebieską obwódką. Ami znaczy przyjaciel – jedna z ulubionych książek mojego dzieciństwa. Z serii Poczytaj mi mamo…. Aż się łezka w oku kręci. Tyle lat już ze mną jest. Nie sposób opisać wszystkich ukochanych, ulubionych, nieco pozaginanych. Wszystkie one są dla mnie ważne.
Kiedy urządzałam mieszkanie, jakiekolwiek, najważniejsze było miejsce na książki. Bo one absorbują nie tylko uwagę, ale i dużo miejsca.
I rosła moja biblioteka razem ze mną. Niektóre pozycję odziedziczyłam po Mateczce, bo Ona też była za pan brat z książkami – do tych musiałam dorosnąć.
Ale…
Nigdy nie lubiłam bibliotek publicznych czy szkolnych. Czułam się tam obco. Czułam wzrok bibliotekarek na moich plecach.
W szkole były organizowane zawody na najlepszego czytelnika w klasie. Nigdy nie brałam w nich udziału. Żeby mieć po prostu dłuższą listę wypożyczonych książek? Nie. Nie potrzebowałam tego.
Na studiach nie podobało mi się ograniczenie do ilości wypożyczanych ksiażek. Śmieszyło mnie to. Zwłaszcza, że ciągle narzekano, że społeczeństwo nie czyta książek. No tak, jak można było dwie za jednym razem pożyczyć…
Miłą niespodzianką były dla mnie niemieckie biblioteki. Spędzam tam całe godziny. Nikt mi nie przeszkadza chodzić między regałami, nikt mnie nie pośpiesza, mogę usiąść w fotelu z właśnie znalezioną przypadkową książką i poczytać fragment. Mogę wziąć tyle książek, ile chcę. I korzystam z tego, bo czytam bardzo szybko. Jak to moi przyjaciele mówią – ja skanuję książki oczami ;) Fakt. Czasem mnie irytuje, że tak szybko się przeczytało to czy tamto. Co nie znaczy jednak, że nie rozkoszuję się lekturą. Przeciwnie.
Zatem jestem stałym i częstym bywalcem tej mojej niemieckiej biblioteki. Kiedy już pobuszuję między regałami i w torbie mam kilka ciekawie zapowiadających się tomów, podchodzę do jednego ze stolików na środku hali bibliotecznej, wyciągam kartę biblioteczną, wkładam ją w mały czytnik w rogu stołu. Potem powoli przesuwam jedną książkę po drugiej, aby ją odkodować i wczytać na kartę. Kiedy skończę, wyciągam z czytnika kartę, a mały automat w drugim rogu stołu drukuje mi bon z listą właśnie wypożycznoych książek. Nie pozostaje mi nic innego, jak zapakować książki, bon i kartę i opuścić bibliotekę. Bez pośpeichu, tłoku i czekania w kolejce.
Kiedyś miałam znajomą, która nie czytała za wiele, za to kupowała książki, bo czymś chciała zapełnić miejsce w segmencie. Kupowała na metry….
Nigdy ich nie przeczytała…. Nawet nie wie, ile straciła….
*****
Komentarze:
ja-zolza
06.09.2008 23:02
:) a ja zawsze lubiłam biblioteki. Nie te szkolne, gdzie panie zawsze „lepisj” wiedziały, co mam wypozyczyć. ale moja miejska biblioteka była inna. mogłam chodzić między półkami i do bólu oglądać książki, zamnim zdecydowałam, które wziąć. co prawda było ograniczenie, ale jako stała czytelniczka, mogłam zawsze dobrać coś więcej ;) teraz nie korzystam z biblioteki, ksiązki kupuję, bądź pożyczam od znajomych czy rodziny. [z ciotkami wymieniamy się książkami] Co prawda nie czytam już tyle, ile dawniej, ale zawsze książki są blisko… Pozdrawiam serdecznie! mordka
kasiar74
07.09.2008 02:24
Swietny temat! Ja uwielbiam swoją bibioltekę miejską, co miesiąc mają ponad 200 tytułów z nowości, można sobie też posiedzieć i poczytać, lubię te chwile. Pozdrawiam serdecznie.
obiezy_swiatka
07.09.2008 10:18
Zołziku, ja też kupuję książki, dużo, jak przyjeżdżam do Kraju nad Wisłą, to stałym elementem jest wielka runda po księgarniach. Wracam obładowana jak osiołek ;), ale z uśmiechnietą mordką ;). Buziak, O.
obiezy_swiatka
07.09.2008 10:21
Kasiu, w mojej tutejszej bibliotece jest podobnie. Nowości od razu znajdują się w katalogu. Czasem oczywiście muszę poczekać kilka dni, bo nowości są poszukiwane, ale nie trwa to długo. Dobrego dzionka, O.
atydak68
08.09.2008 08:38
a ja uwielbiałam biblioteki kiedyś, miałam takie swoje ulubione w miastach, w których się uczyłam, jedna była taka maleńka, ale z wielkim zapleczem i zawsze były tam nowości…teraz w bibliotekach, do których mam dostęp, też są nowości, ale jakieś takie nie dla mnie…zostaje mi kupowanie książek…a one wciąż drogie, więc muszę sobie dozować tę przyjemność…dobrego poniedziałku :) ja mam dziś na później do pracy, więc umilam sobie poranek wizytami u znajomych :)
obiezy_swiatka
08.09.2008 21:26
Atydak, niestety, książki są drogie. Wcale mi się to nie podoba. Dozuję również, ale z ciężkim sercem. Dobrej nocy, O.
fotoszemo
06.10.2008 18:54
szczyt barbarzyństwa możesz zobaczyć w pewnej pizzerii na Świętokrzyskiej w Warszawie, tam książki stoją w regale i wyglądają bardzo pięknie, do momentu, gdy chcesz je wyciągnąć i obejrzeć – nagle okazuje się, że książka jest PRZECIĘTA, przecięta WZDŁUŻ, żeby zmieściła się w wąziutki regalik, i tak, żeby wszystkie grzbiety stały równo.. Twoja koleżanka przynajmniej nie niszczyła książek…
obiezy_swiatka
06.10.2008 22:38
Szemo, to jest naprawdę coś nieprawdopodobnego, żeby się w taki sposób obchodzić z książkami. Ja jestem pokojową osobą, ale chyba bym przy tym języka za zębami nie utrzymała. O.
fotoszemo
07.10.2008 08:16
byłam tam raz i więcej nie pójdę pozdrawiam Szemo
obiezy_swiatka
07.10.2008 16:34
Postąpiłabym podobnie Szemo. Dobrego popołudnia, O.
0 comments on “Papierowi towarzysze”