Herbata w śniegu

O tym, jak brnęłam 16 kilometrów w śniegu albo jaką siłę mają słowa ;)

Napisane: 13.12.2010
Dzisiaj. Niebawem po wymianie komentarzy z Gretą ;), która pocieszała mnie, ubolewającą po roztopieniu się śniegu, że nadejdą nowe śnieżyce. Ale że tak dzisiaj i od razu, i że spowodują chaos w całej krainie?
A było to tak:

Od kilku dni było bezśnieżnie, ciepławo i ponuro. Dzisiaj nawet sucho. Miałam do pracy na popołudnie. Założyłam normalne niezimowe buty, lżejszy sweterek, cieniutki berecik zamiast mojej puchatej czapy i poszłam. Pracowałam sobie pilnie. Żaluzje miałam zaciągnięte, bo szybko zmrok zapada. O 17.00 wyjrzałam przez okno i niczego podejrzanego nie zauważyłam. Jak kilkadziesiąt minut później wyszłam z budynku, zatkało mnie. Z nieba leciało pierze w takich ilościach, że niczego nie widziałam. Dość duża część tego pierza leżała na ulicy, że się zapadłam po łydki. Aha. To te śnieżyce od Grety. Ależ Jej słowo ma siłę! Nic to – pomyślałam i ruszyłam krokiem wolnym w stronę ulicy i komunikacji miejskiej niemojego miasta. Samochody posuwały się w tempie żółwim, co chwila słychać było syrenę policyjną i pożarniczą. Stanęłam na przystanku i czekam. 5, 10, 15 minut – w końcu podjechał – ach, gdzież tam, podpełzł spóźniony autobus sprzed pół godziny i zabrał mnie do kolejnego przystanku. Dalej nie pojechał. Tam spędziłam upojne pół godziny, czekając na jakikolwiek pojazd, który by mnie zabrał do mojego miasta. Na obrzeża chociaż, dalej sobie na piechotę poradzę. Ale po autostradzie z miasta X do miasta mojego iść nie mogę!

Autobus podjechał i miły kierowca uprzedził od razu, że on nie wie, czy w ogóle wyjedziemy z miasta X. Przez miasto X poruszaliśmy się w tempie ślimaczym z problemami hamowania. Wszystko stało albo się ślizgało. A ja jak mantrę powtarzałam w duchu, żeby tylko przez autostradę, żeby tylko na zwykłą ulicę szybkiego ruchu, tam sobie poradzę. Dwa metry za szyldem oznajmującym koniec jednego miasta, a początek innego, autobus się zatrzymał i dalej nie pojechał. Nic dodać, nic ująć – wedle mojego życzenia. Ani metra dalej – ech, szkoda, że sobie nie życzyłam, żeby do mnie pod dom podjechał ;) Opuściliśmy pojazd i ruszyliśmy do przodu. Było nas niewiele. Sympatyczna Japonka chwyciła mnie za rękę i pyta, czy ja w stronę miasta i dworca, bo ona się w ogóle nie orientuje, gdzie jest. Potaknęłam i ruszyłyśmy razem, brnąc w zaspach. Dołączył do nas pewien Niemiec i szliśmy we trójkę. Japonka, Niemiec i Polka. Ja i kolega pasażer na przodzie, Japonka w tyle, bo drobnymi kroczkami trudniej za nami nadrabiać ;) Po drodze wpadło nam do głowy, że jakbyśmy weszli w pobliskie osiedle, to tam jest tramwaj, który jedzie do miasta… Wiedzieliśmy, że pewnie nic więcej nie jeździ, po drodze widzieliśmy ślizgające się samochody, autobusy opuszczone i stojące w poprzek dróg… Ale zdecydowaliśmy się na ten wariant z tramwajem. Doszliśmy do dzielnicy, która najlepszej opinii nie ma. Znaleźliśmy na przystanek i widzimy, że szyny znajdują się pod dziesięciocentymetrową pokrywą śnieżną… Ok. Nic tu nie jedzie. No to ruszyliśmy dalej, aby nie kusić losu… Poszliśmy we trójkę, a po kilku kilometrach zostałyśmy tylko we dwie. Idziemy tak w śniegu po kolana, wszędzie cicho i biało, sypie z nieba jak z pierzyny, a my idziemy. Przypomniało mi się, że mam czekoladę. Wyciągam z torby więc niezbyt dobrą, ale przynajmniej słodką czekoladę, łamię na pół i dzielę się z Japonką. Idziemy dalej, jedząc zamrożoną czekoladę. Idziemy, a śniegu coraz więcej. Nam nie jest zimno. Maszerujemy przecież.
Idziemy i rozmawiamy. A o czym można rozmawiać w zimowy wieczór, brnąc po kolana w śnieżnym puchu? …. No przecież o muzyce, Chopinie i Pendereckim…
W końcu, po 1,5 godziny dochodzimy do centrum mojego miasta. Cicho i pusto. Od czasu do czasu jakiś przechodzień. W naszą stronę idzie dziewczyna i już z daleka woła: Ale wy wiecie, że nic nie jeździ?! O tak, wiemy, maszerujemy przecież z miasta X.
Odstawiam Japonkę na dworzec z nadzieją, że stamtąd złapie, jak nie pociąg to może chociaż taksówkę. A ja ruszam dalej w stronę domu. Cała mokra.

Dwie godziny marszu po śniegu ;) A jak przyjechałam do Zagłębia, to mówili, że tu zim to nie ma. Śnieg pada raz na rok… Uhm, takie bajki to nie dla mnie. Od kiedy tu jestem, każdą zimę odśnieżam kilka razy dziennie chodnik ;) Złośliwi mówią, że te zimy to przeze mnie… A pewnie, królową śniegu jestem ;)

Ale co tam, przecież ta pora roku to śnieżna być powinna. I już :)

*****

Komentarze:
gania76
13.12.2010 23:35
O rany… gratuluję Ci wytrzymałości i dobrych butów ;) Ciekawe, czy te śnieżyce za parę dni dojdą do nas…
obiezy_swiatka
13.12.2010 23:47
Ganiu, ja to piechurka jestem ;), ale faktycznie nie te buty ;). Mimo to wytrzymały. Może do Was te śnieżyce nie przyjdą? Chociaż u nas mówili, że front przesuwa się na wschód. Dobrej nocy. O.
spacer_biedronki
14.12.2010 09:19
no….to nawet dobry uczynek spełniłaś..z tą czekoladą znaczy. I cieszę się,że doszłaś bezpiecznie. Ruch na świeżym powietrzu podobno wskazany:PP Macham.
obiezy_swiatka
14.12.2010 11:01
Spacerku, tak, wskazany. Mi to właściwie nie przeszkadzało, no może za wyjątkiem tego, że w domu byłam o kilka godzin później niż zwykle, ale własnie chodziło mi o bezpieczną drogę. Dlatego ważne było dla mnie, żebyśmy za tę autostradę wjechali. Z pozdrowieniami! :) O.
konfli-ktowa
14.12.2010 19:53
Obieżyświatko, na mnie to ten akapit Twej notki zrobił wrażenie: „A o czym można rozmawiać w zimowy wieczór, brnąc po kolana w śnieżnym puchu? …. No przecież o muzyce, Chopinie i Pendereckim…” Zawsze wiedziałam, żeś Wielki Format :)
obiezy_swiatka
14.12.2010 21:10
Konfliktowa, :) bo się czerwienię :) Ale wiesz co, ta rozmowa to była jedną z ciekawszych, które prowadziłam z całkiem obcym człowiekiem. I wcale nie myślałam o moich zimnych nóżętach, tylko o muzyce. Bardzo dobrze nam się rozmawiało. Uściski! O.
greta_a
14.12.2010 21:43
Ależ mam moc sprawczą ;DDD hmmm… następnym razem zastanowię się zanim komuś czegoś pożyczę :))) Dzielna jesteś, Obieżyświatko :) Ja dzisiaj utknęłam w zaspie i aż się boję, co będzie jutro. Kolorowych snów, ja już idę spać, zmagania ze śniegiem mnie wykończyły :)
obiezy_swiatka
14.12.2010 21:47
Greto, ja się śmiałam w duchu, bo nagle poczułam się jakby ukarana tą śnieżycą i chaosem. Ja tu marudzę, że nie ma puchu i kilka godzin później otrzymuję go w nadmiarze:) Przepowiedziałaś go :) Mam nadzieję, że dotrzesz jutro tam i z powrotem bez problemów (ja też ;)). Spokojnej nocy! O.

1 comment on “O tym, jak brnęłam 16 kilometrów w śniegu albo jaką siłę mają słowa ;)

  1. Pingback: Piknik w śniegu - Zapiski Obieżyświatki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *