Napisane: 22.09.2010
Siedzieliśmy w poczekalni, bo na zewnątrz deszcz i ziąb Do pociągu sporo czasu jeszcze było – Można zatem wypić kawę albo rzucić coś na ząb….” Słowa tej piosenki Kaczmarskiego cisnęły mi się w czasie tej podróży dość często na usta. Tyle peronów, tyle poczekalni…
Zabajkalsk to ostatnie miasteczko rosyjskie przed granicą rosyjsko-chińską. Tu odbywa się kontrola paszportowa i celna. W halach znowu są zmieniane podwozia pociągów, aby dostosować je do chińskiego rozstawu szyn, który jest taki sam jak u nas. Wróg i te sprawy.
6 godzin trwa cała procedura i tych 6 godzin spędzamy na zewnątrz. Nie ma możliwości pozostania w pociągu. Ale najpierw wypełniamy papiery, czekamy na kontrole paszportów itp. Pogranicznicy są bardzo poważni, w końcu reprezentują wielkie mocarstwo. Niestety, nie obywa się bez zgrzytu, gdyż celnik nie może rozpoznać Pana W. na zdjęciu w paszporcie. No to jeszcze tego nam brakowało – myślę sobie i od razu przywołuje czarne scenariusze. Trzymamy fason. Celnik po jakimś czasie znika z naszymi paszportami. To znak, że możemy opuścić pociąg. Ruszamy więc w miasteczko. Z wiaduktu przy dworcu widzimy pierwszy chiński budynek. Moja komórka ma już chińską sieć.
Łazimy po tym miasteczku na końcu azjatyckiej Rosji i mamy w sobie wszystkie odczucia oprócz tego, że to miejsce jest ładne…
Po godzinie wracamy na dworzec, który w porównaniu z innymi budynkami w mieście, wygrywa zdecydowanie konkurs piękności. Czysty i ma dużo ławek do siedzenia. Dwie kasy biletowe, jedna zamknięta. Rozkład jazdy pociągów tak postny jak ryba w czasie postu. Zapomniane to miasteczko.
W dworcowej kafejce kupujemy coś do jedzenia i napoje. Rozmawiamy z naszymi towarzyszami podróży. W końcu udajemy się do przydworcowego parku – park to właściwie za dużo powiedziane. Po prostu kilka obetonowanych drzew. Pogoda jest piękna. Niebo tak niebieskie, że aż dech zapiera. Myśli kłębią się w głowie. Tak daleko od tego, co znane. To nic. Przed nami chińska przygoda….
Czekamy. Czekamy. Pan W. zdobywa się na odwagę i odwiedza toaletę. Ja po doświadczeniach z dworca jarosławskiego w Moskwie wolę poczekać na naszą pociągową. Park i żółty budynek dworca z gwiazda na wieży przypomina mi nieco skwer w Cayenne, w stolicy Francuskiej Gujany w Ameryce Południowej. Ten sam kolor, ten sam odcień, tylko tej gwiazdy nie było. Inna pogoda. Tu mam czym oddychać, w Cayenne wszystko się do mnie lepiło a żar lał się z nieba. Dziwne, że właśnie teraz muszę myśleć o Gujanie….
Czekamy. Spacerujemy. Czekamy. Między nami na dworcu biega pies, czarny cocer spaniel, niby bawi się piłeczką, ale to zmyłka,w rzeczywistości szuka narkotyków. Dobry, mądry pies. W końcu, po paru godzinach oczekiwania, widzimy nasze wagony podjeżdżające na stację. Rosyjscy pogranicznicy dają znak, aby wsiadać. Za chwilę wsiadają i oni, i oddają nam paszporty. Ten, który miał trudnosci z rozpoznaniem Pana W. przychodzi z koleżanką. Koleżanka celniczka spogląda na Pana W. i na zdjęcie i z uśmiechem stwierdza, że przecież uszy i oczy te same. No jasne, mogę potwierdzić, póki co Pan W. ma wszystkie części swoje :).
Ruszamy do Chin, nasz prowodnik informuje mnie, że otwiera na chwilę toaletę. Korzystam z tej możliwości od razu. Po 6 godzinach ze świadomością, że przede mną kolejne 6 godzin do spędzenia po chińskiej stronie. Kto wie, jak tam z sanitariatami.
Nadchodzi juz zmrok, słonce zaszło, a my jedziemy do Chin. Pociąg gwiżdże, aby otworzono bramę do Państwa Środka. Po półgodzinnej jeździe pociąg wtacza się na stację w miasteczku Manzhouli, gdzie czeka nas kolejna kontrola paszportowa. Tym razem chińska. Miotam się między oknem na korytarzu a oknem w przedziale, bo nie wiem, na co mam się zdecydować. Po jednej stronie fontanna kolorowych świateł, po drugiej stronie szpaler salutujących chińskich pograniczników. Jesteśmy. Zostajemy w wagonie i czekamy na kontrolę. Wypełniamy deklaracje zdrowia i karty wjazdu. Wchodzą celniczki, miłe, z uśmiechem na ustach, elegancko ubrane. Biegle władają angielskim i rosyjskim. Po jakimś czasie możemy opuścić pociąg. Jest już ciemno. Idziemy do hali dworca. Dalej pójść nie możemy. Na dworcu jest sklep ze wszystkim, dla podróżnych. Na schodach w kącie obrotne Chinki zamieniają pieniądze. Dolary, ruble, euro… Jak cinkciarze u nas? Sama nie wiem.
Siedzimy w poczekalni i patrzymy na niedostępne nam miasto. Takiej kaskady świateł dawno nie widziałam.
Po 12 godzinach całej rosyjsko-chińskiej procedury granicznej ruszamy w noc. W stronę Pacyfiku, a potem do Pekinu…
Komentarze:
agpagp
22.09.2010 18:29
komentarzem i to jeszcze anonimowym droga Obiezy_swiatko się nie przejmuj. Jesteś najlepsza i najfajniejsza i nikt nie ma takiego unikatowego bloga jak Ty ! No ja przynajmniej nie spotkałam :) Jak zobaczyłam kartę zdrowia to się zastanowiłam jak po tych znaczkach doszliście gdzie co wpisać !! :D A oświetlone miasto wygląda baaardzo nierealnie :)
obiezy_swiatka
22.09.2010 18:38
Pestko, może ja się źle wyraziłam, dostałam wczoraj maila i ja dobrze znam tę osobę. Tyle, że ten list był takie niemiły. Zaprzeszłosci jakieś. No nic. Odpiszę. Za parę dni. Cieszę się, że Ci moje zapiski podobają. Ja bardzo lubię Twojego bloga! :) Jak myśmy zobaczyli te chińskie znaczki to nas trochę przytkało. Na szczęście po drugiej stronie było po angielsku. Pierwsze wrażenia z Chin, właśnie w tym mieście, trochę mnie zdumiało. Ciepło pozdrawiam :) O.
dr_ewa999
22.09.2010 18:59
Bardzo ciekawa podróż :) a karta zdrowia po chińsku przebija wszystko :))
kocurkowata
22.09.2010 19:00
Te Chiny to już na samym wejściu ładne są…. Naczekaliście się sporo, nazmienialiście jedzeń wszelakich i napitków, tak się zastanawiam, sensacji żołądkowo i takich tam nie mieliście? Pytanie z gatunku niedyskretnych zadałam…;) Bezbolesności Ci życze:) K.
obiezy_swiatka
22.09.2010 19:08
Dr_Ewo, tak, ja nawet myślałam, że nam będą temperaturę mierzyć, ale nie. Uwierzyli na słowo, że jesteśmy zdrowi :) O.
obiezy_swiatka
22.09.2010 19:14
Kocurkowata, ja myślę, że to jest też pewna forma prezentowania się na zewnątrz. Tuż przy granicy. cały czas myślałam, ile oni energii muszą zużyć do takich oświetleń. A ja w domu oszczędzam, gaszę niepotrzebne światło itp. Nie, nie mieliśmy żadnych problemów żołądkowych. Całą apteczkę podróżną przywieźliśmy z powrotem. Ja miałam tylko trochę kataru pod koniec, ale ja tak mam przy klimatyzacji. Dziękuję za bezbolesność:) Przyda się! O.
konfli-ktowa
22.09.2010 19:33
Przeczytałam z zapartym tchem. I już mam niedosyt. I znów czekam na ciąg dalszy. Podziwiam Twoje opanowanie, bo ja to panikara jestem. Pewnie bym już kilka razy umierała z przerażenia. Bo i ten paszport, i ten pies od narkotyków, i ta chińszczyzna na karcie zdrowia… Natomiast nie odpuściłabym sobie wizyty w toalecie. Mam już taki nawyk, że zawsze za granicą odwiedzam toalety. Nawet sobie specjalną ideologię zbudowałam, że to w celach realioznawczych. Nigdy nie zapomnę lekcji, jakiej udzieliła mi w restauracyjnej toalecie pewna Niemka. Obie umyłyśmy ręce i jednocześnie siegnęłyśmy po papierowe ręczniki. A potem ja wyrzuciłam swój do kosza. I wtedy starsza pani zmierzyła mnie od stóp do głów nieprzychylnym spojrzeniem, wytarła starannie swoje dłonie, a następnie tym samym ręcznikiem wypolerowała umywalkę. I dopiero wtedy ręcznik wylądował w koszu. No i przykra sprawa z tym mailem. Po kilku życiowych doświadczeniach wiem już, że od ludzi nie należy zbyt wiele wymagać, dlatego też w podobnych sytuacjach powtarzam sobie jedynie: spokojnie, wdech – wydech… I pojęcia nie masz, ile blogów czytam jedynie ze względu na ludzkie komentarze. Ludziska nieustannie mnie zaskakują. Pięknie potrafią wspólczuć, gdy spotyka nas nieszczęście, pięknie potrafią wspólnie z nami „cierpieć”, natomiast nie potrafią jakoś cieszyć się z naszych sukcesów. A teraz znikam w poczuciu winy, że ten przydługi komentarz wydłuży Ci jeszcze atak migreny. Spokojnego wieczoru :)
obiezy_swiatka
22.09.2010 20:02
Konfliktowa, nie zmykaj :) Zostań! Ale miałaś przygodę z tą toaletą :) Wiesz, że ja czasem widzę, że niektóre panie tak robią. Ja nie robię, ale baardzo uważam, żeby nie pochlapać zbytnio umywalki ;) Swoją drogą uwielbiam toalety na autostradach niemieckich, które się automatycznie dezynfekują. Płaci się wprawdzie, ale jest czysto. W Zabajkalsku nie mogłam się przemóc, zwłaszcza po komentarzu Pana W. W Chinach zaś szalety czuć było już z daleka. Co do zdenerwowania na granicy, to ja się wewnętrznie też denerwowałam. Ale nie dałam po sobie poznać. A ten mail to przykra sprawa, ale przeżyję przecież. Dobrej nocy! O.
Gość: Ataner, c-68-60-248-70.hsd1.il.comcast.net
23.09.2010 02:04
Obiezyswiatko droga, jak wczesniej wspomnialam rozsiadlam sie wygodnie w fotelu kolei transsyberyjskich i nie dalam sie wysiudac z wagonu w czasie kontroli paszportowej. Jade z Wami dalej. Zmiana podwozia to dla ciebie nie pierwsza atrakcja. Chinszczyzna tez jest OK bo sama doswiadczylas menu w Chicago w chinskich restauracjach. Same dziwne znaki. Chiny to nie jest koniec swiata, to Panstwo Srodka jak wspomnialas i tam jezyk angielski nie jest tak obcy jak w Polsce. Wiem, ze objechalas caly swiat dookola i Chiny nie beda dla Ciebie problemem. Wierze w Ciebie, trzymam kciuki i czekam na nastepne posty. Ciekawa jak zwykle, Ataner.
spacer_biedronki
23.09.2010 15:19
piękny dworzec, ale czy w tym Zabaj… to w ogóle znają asfalt? Tak mi się rzuciło w oczy. Droga O. życzę by koleżanka M. sobie poszła jak najszybciej. Pamiętaj,że są tez życzliwi.i
obiezy_swiatka
23.09.2010 15:49
Ataner :) :), a pewnie, że to nie koniec świata. Na końcu świata już byłam i mam to potwierdzone w paszporcie, nic mi więc już nie jest straszne :) A tak, chicagowskie China Town :) Uściski! O.
obiezy_swiatka
23.09.2010 15:51
Spacerku, tak, asfalt był, w innych miejscach. Ale miasteczko robi biedne wrażenie i takie niedokończone. Migrena na swoim posterunku trwa. Chciałabym, żeby już sobie poszła. Pozdrawiam! :) O.
Gość: czara, chello089077136184.chello.pl
23.09.2010 19:58
Współczuję migreny, mam nadzieję, że nie cierpisz jak ten maszkaron, brr.. A co do Waszych ciekawych przygód podróżniczych mam pytanie – jak wypełnialiście tę „kartę zdrowia”? Na chybił trafi? Czy znacie parę chińskich znaków? :)
obiezy_swiatka
24.09.2010 17:12
Czaro, solidaryzuję się ciągle jeszcze z maszkaronem. Niestety. Karta zdrowia miała po drugiej stronie wersję angielską ;), a co do chińskich znaków to parę znam, ale te by mi raczej przy zdrowiu nie za bardzo pomogły :) O.
jodo8
12.10.2010 17:51
Rosyjską odprawę paszportową, nawet jak czytam u Ciebie, to i tak odbieram ją zbyt nerwowo. Natychmiast stają mi w pamięci wszystkie upokorzenia od nich na raz! Mój partner A.biegle porusza się po chińskich stronach internetowych w poszukiwaniu specjalnych technologi lub materiałów, za pomocą wklejania wyciętych fragmentów chińskiego tekstu. Przyznaję z podziwem że znalazł wiele ciekawych informacji nie mając pojęcia w żadnym obcym języku. Joter
obiezy_swiatka
13.10.2010 01:13
Joter, tak, ja rozumiem i to był również mój lęk, tyle, że nie dałam po sobie poznać. Co do chińskiego to podziwiam Twojego A., ja nauczyłam się tylko kilku znaków, żeby sobie poradzić :) O.
0 comments on “Na granicy rosyjsko-chińskiej”