Kalifornia. San Bernardino. Niekończąca się Interstate 15. Słońce, upał za oknem. W samochodzie klima i muzyka puszczana przez Siriusa. Ciągle prawie ta sama, ale da się słuchać. Sznur samochodów, w jedną i w drugą stronę. Co jakiś czas – zjazdy. Nic nam niemówiące. Za nami Las Vegas i Pustynia Mojave. Przed nami przydrożny Dinner Peggy Sue z muzyką Elvisa i Dolina Śmierci… Ale tego jeszcze nie wiemy.
Interstate 15. Swojska już dla nas towarzyszka podróży. Zjazdy, które mijamy bez zastanowienia. Do czasu. Na horyzoncie kolejny zielony szyld. Zbliżamy się, litery stają się coraz bardziej wyraźne. Literujemy. Zzyzx Rd – Zzyzx Road. Wymysł człowieka, który swoją opinię zbudował na obiecankach zdrowia, uzdrowienia, złotego środka… Podobno. Rzekomo. A ludzie tak bardzo lubią, jak się im coś obiecuje. Mogą mieć wtedy nadzieję.
Zzyzx. Ostatnie słowo w tutejszym słowniku? Spokojne tony ballady metalowej w uchu o tym samym tytule. Trzeba szybko podjąć decyzję: Zjeżdżamy? Tak bardzo chcemy dowiedzieć się, co jest na końcu Zzyzx Road… Bo coś tam musi być, prawda?
To ci dopiero nazwa, komuś wyczerpały się pomysły ? Ciekawa jestem czy zjechaliscie, co znaleźliście na końcu tej drogi.
Viola, no właśnie to był ten pomysł :)
Kiedyś pewnie napiszę, czy tak czy nie. Póki co wszystko w zawieszeniu :)
Pozdrawiam,
O.
?
Er, I nie wiem, co na to odpowiedzieć :)
O.
komuś klawiatura nawaliła? :) też jestem ciekawa jak to się skończyło :)pozdrawiam
Pestko, ale niespodziankę mi zrobiłaś! :)
Macham!
O.
I niech ktoś mi powie, że podróżowanie nie jest świetne :D