i oba z krową ;)
Nr 1
Obrazek nr 1 i jego historia – Jak to czasami bywa w drodze: trafia się do miejsc, których wcale się nie miało w planach, albo w ogóle nie dociera się do tych zaplanowanych, za to poznaje się całkiem inne i niby przypadkiem. Ale dobrze wiecie, jakie psikusy czyni przypadek, a ja go jeszcze dodatkowo podejrzewam, że wcale on taki przypadkowy nie jest ;), za jakiego się podaje. Tak więc Turku, miasto nadmorskie w Finlandii, miałam w planach tyle o ile, potrzebne mi było, aby dostać się na Wyspy Alandzkie. Miało być punktem przesiadkowym, ale stało się inaczej. Nie od razu dostałam bilet na statek, więc czas spędzałam, chodząc po mieście i szukając czegoś, na czym mogłabym na dłużej zatrzymać wzrok. Kto szuka, ten znajdzie… Był już wieczór, słońce chyliło się ku zachodowi a na ryneczku w Turku nie było ani jednej żywej duszy oprócz mnie. Miasto wydawało się wymarłe. Stałam więc sobie tak na bezludnym placu, wokół którego pustkami świeciły zamknięte już sklepy. Ani wiatru, ani świergotania ptaków, ani szczekania psów. Cisza miasta, które zmęczone codziennym rytmem, przechodzi w wieczorny letarg… W końcu gdzieś od strony dobiegły mnie zmechanizowane ogłosy, zanim dotarło do mnie, co to, zdołałam się już odwrócić i ujrzałam uparcie się we mnie wpatrującą krowę ;)
Że to przystanek i właśnie podjeżdżający autobus, zaskoczyłam milisekundę później…
Nr 2
Obrazek nr 2 i jego historia (nieco krótsza od poprzedniej) – Cały boży dzień łaziłam po wąwozach, skałkach i szlakach przy granicy niemiecko-luksemburskiej. Po kilkunastu kilometrach przebytych piechotą wsiadłam w samochód i pomknęłam w siną dal ;), ale zatrzymałam się po drodze w małej osadzie, bo Pan W. musiał zatelefonować. Zostawiłam więc go w aucie, a sama udałam się na drugą stronę szosy i wtedy zobaczyłam właśnie poniższy obrazek. Jak ze swojskiej makatki, landszafcik sielankowy namalowany przez wędrującego artystę, i wiecie co? Zaczarowała mnie i krowa, i drzewa, i dom, i nawet ten wiszący kabel mi nie przeszkadzał. A najładniejsze to było to światło, trochę przydymione, ciepłe.
Rozczulił mnie ten widok, sama nie wiem właściwie dlaczego…
I do żadnego z tych obrazków nie mam tytułu…
A tu link do obrazka nr 3
może czasem nie potrzeba tytułu :) zwłaszcza jeżeli do każdego obrazu jest ciekawa historyjka :) w każdym razie nie każda napotkana krowa mleko daje :) pozdrawiam
Pestko, może masz rację, ale ja bardzo lubię wymowne tytuły ;) Oj, tak, ale za to dużo ryczy ;)
Dobrego wieczoru!
O.
Kocham Krowy ! Nie wiem dlaczego, nie potrafię tego racjonalnie uzasadnić. Za każdym razem kiedy widzę krowę na drodze się uśmiecham, jak widzę je w góach – jestem szczerze zadowolona. A Twoje zdjęcie pozwoliłam sobie wykorzystać na tapetę….
O. _ Genialne te Twoje Krowy ! A o przypadkowości wędrowania, poszukiwania małych, pięknych rzeczy i miejsc – hm – można dużo napisać.
Inna_Bajko, bo krowy są takie swojskie. I emanuje od nich ciepło ;)
No nie, serio, na tapetę? :) To znaczy, że Ci się spodobało? :) :) To się cieszę.
Może kiedyś więcej uda się napisać o przypadkowości wędrowania, ale najchętniej jednak to w formie mówionej, w formie długaśnych opowieści przy gorącej herbacie ;)
O.
Zdecydowanie od krów bije ciepło. A co do długaśnych opowieści przy kubku herbaty – zdecydowanie tak, powinno się organizować takie spotkania ludzi podróży, którzy odkrywają miejsca… Zaryzykuję stwierdzenie, że podczas takiego przypadkowego gubienia odkrywa się największe, najpiękniejsze perełki.
Mój tato lata temu w ten sposób odkrył Miasteczko Bełz- tak na prawdę to żydowska ulica w małym miasteczku, z powodzeniem „Skrzypka na Dachu” można tam kręcić. A ta uliczka zachowała się pewnie tylko dlatego – że ktoś w latach socjalistycznej Polski po prostu ją zamknął. PRL czasem idiotycznie budował, ale uliczka ocalała. Eh – opowiadać, opowiadać, takich miejsc jest wiele.
A Krowa – tak, na tapecie.
I skojarzyła mi się właśnie piosenka Miasteczko Bełz…
Nie byłam tam, ale kiedyś chciałaby :)
I jestem jak najbardziej za takimi spotkaniami :)
Pozdrawiam Inna_Bajko!
O.
zgadzam się, krowy są urocze i fotogeniczne!
ale, hmm, może lepiej nie myśleć o tym, że są wyhodowane nie dla sztafażu, a czeka je przyszłość nie do pozazdroszczenia.
co do treści wpisu – bardzo ciekawe historie słowno-obrazkowe, życzymy sobie więcej podobnych powidoków.
Er, to widzę, że nas więcej, którzy lubią krowy :) I dobrze :)
Miło mi, że Ci się historyjki spodobały, czasem mam wenę :)
O.
Rogacizna w stanie żywym jest mi zasadniczo obojętna – interesuje mnie dopiero ta dobrze przetworzona ;)
Ale sielskie landszafty to ja bardzo!
IamI, nie samymi zdjęciami człowiek żyje :), trzeba również coś jeść.
A jak lubisz sielskie landszafty, to chyba się to drugie zdjęcie wpasowało ;)
O.
Ta krowa w plenerze stoi razem z drzewami przy domu jak z bajki. A drut rozdziela ziemię i niebo :-)
Almetyno, czyli granica między tym, co ziemskie i tym, co niebiańskie – może być ;) A krowa, dom i drzewa to takie symbole swojskości.
O.
Może masz ochotę na zabawę w ulubione blogi? Ja pozwoliłam sobie polecić innym Twój :)
http://blog.calimera.pl/liebster-blog/
Hej Ewo, dziękuję Ci serdecznie :) Bardzo chętnie się zabawię :)
O.
Ta druga wygląda na bardziej steraną zyciem, ale przynajmniej jest wolna w przeciwieństwie…. :)
Urden, zdecydowanie wolniejsza ;)
O.
zasugerowałabym tytuł do pierwszego „no i co się gapisz, krowo?” a do drugiego „nie widzisz, że cierpię” – oczywiście z przymróżeniem oka ;) pozdrawiam, muuu :)))
Gwiezdna, :) dobry tytuł ważna rzecz :)
Pozdrawiam!
O.
Czasami wcale nie trzeba tytułu, gdy obiekt jest bardzo wymowny! ;-)
Fusillo, :) ale ja lubię tytuły do obrazków :)
O.
Fajne historie do ciekawych obrazków. Pierwszy mnie rozbawił, a drugi też rozczulił, bo taki sielski ;-)
Mam nadzieję, że przyjdą Ci do głowy jakieś wymowne tytuły :-)
Manitou, bez tytułu do zdjęć, które jakoś mi zostały w pamięci, ani rusz ;)
O.
ha, nie pamietam nawet kiedy ostatni raz widzialam krowy; mielismy obok osiedla farme lam, ale na jej miejscu jest teraz zjazd do autostrady :(
Artdeco, to szkoda, ale dlaczego właściwie ich nie widujesz? Muszą przecież gdzieś być :)
O.