Malina moroszka

Niedźwiedzie, moroszki i karabin

Słów kilka, zanim przejdę do opowieści: Otóż, drogi Czytelniku, musisz wiedzieć, że Pan W. i ja podczas  dalekich i bliskich wypadów w nieznane (albo i znane) szukają różnych ciekawostek geograficznych. A do tych należą np.: geograficzne środki krajów, regionów, miast; najwyższe wzniesienia; punkty, których współrzędne geograficzne są liczbami całkowitymi (Degree Confluence Project) czy trójstyki państw (obecnych i dawnych) itp. To „zbieractwo” zaprowadziło nas już w bardzo piękne tereny, gdzie przeciętny turysta nie dociera, bo za daleko, za dziko, trzeba iść np. 20 kilometrów tam i z powrotem, żeby zobaczyć tylko jakiś kamień itp. A nam się właśnie to podoba. Te wędrówki są jedne z piękniejszych.

Ale do rzeczy. Otóż pewnej ciepłej niedzieli, będąc daleko, daleko na północy Norwegii, w mieście Kirkenes nad Morzem Barentsa, gdzie szyldy są dwujęzyczne (po norwesku i cyrylicą), skąd tylko rzut beretem do rosyjskiego Murmańska, ruszyliśmy w drogę do trójstyku norwesko-fińsko-rosyjskiego – Treriksrøysa. Znajduje się on około 120 kilometrów na południe od Kirkenes, na skraju norweskiego Parku Narodowego Øvre Pasvik. I tylko od strony norweskiej jest on osiągalny dla turystów. Jednym słowem głusza kompletna.

100 kilometrów z Kirkenes przejechaliśmy normalną drogą asfaltową, by pozostałe 20 kilometrów przebyć po drodze leśnej, z wertepami i nierównościami. Wiedzieliśmy, że po tych 120 kilometrach musimy jeszcze dojść 5 kilometrów do samego trójstyku i wrócić tą samą drogą. W niedalekiej odległości od punktu wyjścia naszej wędrówki natrafiliśmy na tablice informacyjne, na których znajdowały się wskazówki, jak mamy się zachować w parku narodowym i terenie przygranicznym z Rosją (np. teleobiektywy ponad 200 mm są niedozwolone itp.). Zapoznaliśmy się z nimi i ruszyliśmy do celu. Po drodze minęło nas tylko jedno auto, a tak byliśmy samiuteńcy – tylko las i głusza wokół nas, tajga syberyjska… Będąc już prawie u celu na tej nierównej drodze trafiła nam się niedużych rozmiarów błotna kałuża, ale przejechaliśmy przez nią bez problemów – zapamiętajcie proszę to miejsce, bo jeszcze do niego wrócę …. Na rozstaju dróg, na końcu naszej jazdy, nadjechali z naprzeciwka dwaj, całkowicie zamaskowani pogranicznicy na quadach i uprzejmie wskazali nam drogę do trójstyku. Dotarliśmy wreszcie do małego placyku, który służył za parking, z tablicą informacyjną o trasie pieszej do trójstyku. Pan W. wysiadł z auta, a ja zmieniałam jeszcze buty na trekkingowe. Właśnie chciałam opuścić kamper, kiedy Pan W. wsiadł do samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi: Co jest? – spytałam. Chyba słyszałem niedźwiedzie… odparł Pan W. niepewnie. (W tym miejscu mała uwaga: Musisz wiedzieć, drogi Czytelniku, żew Parku Narowodym Øvre Pasvik znajduje się duuuużo niedźwiedzi brunatnych…. Tak więc obawy Pana W. nie były aż tak bezpodstawne…) Jasne… – skwitowałam, robiąc dobrą minę do złej gry…. No to będziemy mieć kompanów w drodze do  do trójstyku. Nie mając (jeszcze) doświadczenia z tymi wielkimi stworzeniami, zaczęłam sobie przypominać wszystkie możliwe wskazówki, jak się zachować na wypadek…

I tak w towarzystwie komarów i niedźwiedzi chowających się gdzieś w lesie, nieco niespokojni, rozglądając się na boki, ruszyliśmy do trójstyku. Inna sprawa, że czas się tam zatrzymał – na drogowskazie ciągle jeszcze stoi Związek Radziecki ;). Odbywaliśmy więc niejako podróż w czasie.  Na pięknym szlaku pełnym wełnianek (uwielbiam je, są tak delikatne, a tam gdzie rosną, jest po prostu bajecznie) i przy tylu molte (pol. malina moroszka), że nic tylko jeść prosto z krzaczka, szybko zapomnieliśmy o czyhającym na nas niebezpieczeństwie. Odprężenie nasze nie trwało jednak długo, bowiem z daleka dostrzegliśmy idącego nam naprzeciw uzbrojonego po zęby pogranicznika… Rany boskie, ten karabin! Struchlałam. Komary, niedźwiedzie, karabin… Co jeszcze?

Pan pogranicznik okazał się bardzo miły, przekazał nam kilka wskazówek, jak się zachować na trójstyku (broń Boże, nie wolno okrążać znajdującej się tam piramidki), uprzedził nas, że możemy tam spotkać fińskich pograniczników, opowiedział trochę o smacznych moroszkach, pożyczył nam dobrej wędrówki i zniknął w głuszy…. Uff… Poszliśmy dalej i po kilku kilometrów byliśmy u celu naszej wędrówki: na trójstyku norwesko-fińsko-rosyjski, gdzie stykają się również trzy strefy czasowe. Na miejscu trafiliśmy na zapowiedzianych fińskich żołnierzy i trzech turystów, którzy robili właśnie piknik. Porozmawialiśmy więc krótko, porobiliśmy zdjęcia, nie obeszliśmy rzeczonej piramidki (nie wolno, byłoby to nielegalne wkroczenia na teren rosyjski…) i udaliśmy się w powrotną drogę. Powrotnych 5 kilometrów minęło nam szybko. Wsiedliśmy do auta, przebraliśmy się i ruszyliśmy w powrotną drogę (20 kilometrów po nierównościach i 100 kilometrów po asfalcie). Ale nie ujechaliśmy daleko…. Tuż przed wspomnianą błotną kałużą, czyli jakieś dwa kilometry od parkingu – pamiętasz drogi Czytelniku to miejsce? – wysiadłam z auta z zamiarem sfilmowania kawałka drogi z naszym autem w roli głównej. Ustawiłam się na poboczu, włączyłam kamerę, Pan W. ruszył, wjechał w kałużę i…. ugrzązł ważącym 3,5 tony autem w błocie…. Wyłączyłam kamerę.

Przez kilka godzin w towarzystwie komarów próbowaliśmy – utytłani po uszy w błocie –  wyciągnąć czy wypchnąć auto ze szlamu. Bez skutku. Podkładanie kamienie, wykopywanie, gaz/sprzęgło/gaz itp. nic nie dało. Mało tego, kamper nieszczęśliwie zaczął się przechylać na jedną stronę. 3,5 ton nie da się tak po prostu uwolnić ze szpon błota. Uwierz mi drogi Czytelniku, ta kałuża w drodze do trójstyku była niczym, teraz stała się naszą zgubą…  

Na początku naszej akcji ratowniczej uważaliśmy, żeby komary nam nie wleciały do środka, po kilku godzinach było nam już wszystko jedno. Musieliśmy przyznać, że sami sobie nie poradzimy. A pomocy nie mogliśmy znikąd oczekiwać. Głusza – jedna wielka. Koło północy zaproponowałam nieśmiało, że może byśmy wezwali ADAC (pomoc drogowa). Choć pomysł ten wydał mi się irracjonalny. Przecież oni nas tu nigdy nie znajdą. Oczywiście mogliśmy tam zostać i czekać, aż ktoś nadjedzie (nie zapomnij drogi Czytelniku o czyhających na nas niedźwiedziach brunatnych). Ale jeśli byłby to mały osobowy samochód, to i tak nam by nie pomógł, a i sam nie mógłby przejechać, bo my zatarasowaliśmy drogę. Jednym z pomysłów było udanie się dwa kilometry w stronę wieży strażniczej, ale czy żołnierze mogą opuścić swój posterunek? Zresztą musielibyśmy się rozdzielić, a to mi się nie podobało. W końcu postanowiliśmy zadzwonić po Żółtych Aniołów. Chwyciliśmy za telefony i … oczywiście żadnej sieci. Jak w tanim amerykańskim filmie biegaliśmy po lesie z komórkami szukając zasięgu. Pan W. w końcu go znalazł i połączył się z ADAC. Rozmowa trwała dość długo, bo trudno było zlokalizować nas na mapie. W czasie tej rozmowy Pan W. dostał dwa smsy, co go lekko zdziwiło. Kto wysyła nam smsy o północy? Jak skończył rozmowę, zagadka się wyjaśniła… SMS to było powiadomienie o zasięgu w sieci rosyjskiej… 10 minut rozmowy z ADAC kosztowało nas 30 Euro… a to był dopiero początek wydatków. Nic to. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. Po kilku telefonach i następnych godzinach na odludzi spędzonych w przechylającym się i grożącym wywrotką aucie, o 3:30 nad ranem nadjechała pomoc ADAC. Wyrwany ze snu Norweg, w niezbyt dobrym humorze (przypuszczam, że się wcześniej wywściekał na głupich turystów, którzy utknęli w głuszy i ciągają go po nocach po lesie) wyciągnął nas z błota, nie wziął pieniędzy, bo czytnik karty nie miał zasięgu (coś  o tym wiemy ;)), umówił się z nami na drugi dzień w Kirkenes i odejchał. A my z ulgą i okropnie zmęczeni ruszyliśmy dalej byle dojechać do najbliższej zatoczki i tam przespać się kilka godzin. Wiedzieliśmy, że kilka kilometrów dalej jest takie miejsce i całe szczęście, bo jedna przygoda to za mało, po drodze trafiliśmy znowu na łosia…

Wszystko skończyło się dobrze, po wypoczynku, w dalszą podróż ruszyliśmy lżejsi o sporą sumę pieniędzy… Czasami drobiazg staje się wielką przeszkodzą ;) Ale co się najadłam moroszek, to moje ;)

Dla tych, co wytrwali do końca, kilka zdjęć – zapraszam :)

[nggallery id=297]

41 comments on “Niedźwiedzie, moroszki i karabin

  1. Będziecie długo pamiętać tą wyprawę!
    Wełnianki jak bawełna wyglądają, cieplutkie takie!
    Dzięki Waszym podróżom przynajmniej człek mało ruchliwy czegoś nowego się dowie! :-)))

    • Obiezyswiatka

      Fusilko, tak, tak :) Wełnianki są piękne, ciepłe i takie delikatne…
      Cieszę się, że Ci się historia spodobała :)
      Pozdrowienia!
      O.

  2. Takie przygody pamięta się najdłużej,choć wtedy jedynym pragnieniem jest aby małe niepowodzenie jak najszybciej się skończyło.
    Uff, dobrze, że wykaraskaliście się z tego bez większego szwanku, na samą myśl o spotkaniu misiaczka mam dreszcze.
    Najbardziej nie mogę sobie darować że w czasie pobytu w Szwecji nie robiliśmy żadnych zdjęć reniferom, to były okazy, a jeden był albinos. Zaczarował mnie.
    Jeśli wyprawa to przygoda, oby zawsze kończyła się dobrze ;)!
    ściskam Cię O.! ;)

    • Obiezyswiatka

      Mig, ja to się najbardziej bałam o kampera. Tam był cały nasz dobytek, a to dopiero była połowa naszej skandynawskiej podróży.
      O reniferów mam wiele, różnej maści. Są piękne, a te noski takie słodkie ;) Bardzo lubię przyglądać się tym zwierzętom.
      I Tobie życzę wypraw ze szczęśliwym zakończeniem!
      Serdeczności.
      O.

  3. Wow, ale historia, czyta się z zapartym tchem :) Dobrze że wszystko skończyło się szczęśliwie, a że trochę kosztowało – czasem tak bywa.

    • Obiezyswiatka

      Ulinko, :) to mi się udało opisać to napięcie ;) Całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło. No trudno, po kieszeni nas to trzepnęło, więc zrezygnowaliśmy z jednego celu. Coś za coś.
      Pozdrawiam!
      O.

  4. Najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło i jest co wspominać ;)

  5. świetna historia!
    i chociaż w trakcie takiej niefortunnej przygody człek może być sfrustrowany, to zawsze może sobie powiedzieć „jeszcze się będziemy z tego śmiali” – to zawsze działa, bo potem rzeczywiście można się tylko śmiać z takich ciężkich terminów.

    upodobanie do wynajdywania zaś miejsc szczególnych całkiem zrozumiałe!
    w sumie, to je częściowo podzielamy (może nie aż do takiego stopnia – jak wyznaczyć np. geograficzny środek kraju? środek ciężkości kształtu to, czy przecięcie najdłuższych przekątnych?) – stąd np. koncept „korony województw”, „zdobywanie” najwyższego szczytu Belgii, pchanie się na polski koniec Mierzei Wiślanej od strony zalewu itd. ;-)
    choć może jednak bardziej przyciąga konkret materialny: dziwy przyrody (jaskinie, skały), pamiątki historyczne (trasy kolejowe, zapomniane cmentarze) itp.

    PS ów trójstyk to rzecz dopiero powojenna, przejaw niezaspokojonych apetytów ZSRR… :-/

    • Obiezyswiatka

      Er, dziękuję :) Tak, rację masz, tym zdaniem można się w trakcie pocieszać ;) I potem tak też jest. Wszystko dobre, co się dobrze kończy.
      No proszę, to może się kiedyś przypadkiem w takim miejscu spotkamy?! :)
      Co do środków krajów itp.,to ja odwiedzam te oficjalne, wyznaczone przez znawców, ale niekoniecznie wiem za każdym razem jaką metodą. W każdym razie jeśli chodzi o środki landów związkowych Niemiec to mamy wszystkie oprócz Kraju Saary, jakoś się nie składało. Co do innych to mamy: stare i nowe środku UE (15,25, 27 i 28), Szkocji, Europy, Norwegii, Szwecji, Finlandii, Luxemburga, Czech, Anglii, Wielkiej Brytanii i kilka innych jeszcze. Trójstyków też kilka.
      Ha, najwyższe punkty jak najbardziej.

      A czy Tobie chodzi o Singal de Botrange – najwyższy punkt Belgii? Raz na jakiś czas się tam pojawiam, bo Hohes Venn jest fascynujący. Zresztą mają fantastyczną tartę ryżową ;)

      Er, to życzę Tobie i sobie wiele jeszcze ciekawych geograficznych wędrówek!
      Pozdrawiam!
      O.

      • tak, chodzi o Signal de Botrange, tak niesamowity szczyt, że można go nie zauważyć :-)

        no to gdzie w końcu wypada oficjalny środek Europy?

        • Obiezyswiatka

          ;) Nawet mu wieżyczkę wybudowali, żeby było wyżej ;) Ale jest świetnym punktem wyjścia na wędrówki po Vennie.

          Ten ostatni oficjany środek Europy jest na północ od Wilna (wyliczony jako centroid). Jest szyld, są flagi na placyku. Może kiedyś w końcu wstawię te środki i inne takie. Dla mnie one są bardzo ciekawe, odnoszę jednak wrażenie, że wielu się nudzi, jak o nich opowiadam w realu ;)
          O.

  6. Czyta się jednym tchem :) musiało być i śmiesznie i straszno i rozpaczliwie :) ale przecież dużo później możemy powiedzieć „słuchajcie jaka przygoda! ” :)

    • Obiezyswiatka

      Pestko, :) ciekawie było ;) I dobrze się skończyło. Wypadki chodzą po ludziach….
      Macham!
      O.

  7. Muszę się tam kiedyś wybrać.

    • Obiezyswiatka

      Szary Burku, :) to życzę powodzenia! i uważaj na niedźwiedzie :)
      Z pozdrowieniami!
      O.

  8. nie mogę uwierzyć, że nie przeczołgaliście się dookoła piramidki! chyba nie wytrzymałabym tylu zakazów – ich presja jest niesamowicie mobilizująca do złamania ;-) niewinnie w lesie to tylko wełnianka wygląda – a i to z daleka, bo dla niewiedzących może stać się pułapką do ugrzęźnięcia po kolana, to już moroszka z tego wszystkiego najlepsza :) ale przygoda! pozdrawiam z Podhala zalanego deszczem :)

    • Obiezyswiatka

      Gwiezdna, o nie, z tyloma kamerami, z fińskimi żołnierzami u boku, to ja za gieroja nie robię. Dziękuję, postoję. Doszłam, zobaczyłam, i mi wystarczy. Konsekwencji ponosić nie chciałam.
      Co do wełnianki, to je kocham, bez względu na to, czy grzęznę ;) Zwykle na szlakach rosną sobie obok dróżek.
      U nas też deszczowo…
      Pozdrawiam!
      O.

  9. Hehe, że się tak uśmieję, bo też się zawiesiliśmy autem zeszłego lata ;) Zwalę na nawigację, bo kierowała nas do nieistniejącej (od lat!) przeprawy promowej. Na szczęście w pobliżu było jedno (słownie!) domostwo, a w nim kumaty i pomocny pan. Mimo jego pomocy, łopaty, podkładania różności, nie dało się wyjechać. Pomóc próbował jeszcze dostawczak, ale nie dał rady. Dopiero spychacz nas wyciągnął z takiego małego w sumie gówienka (na szczęście niedosłownego ;)
    Dziś też się z tego pośmiechujemy, i też (nieskutecznie) obiecujemy nie słuchać nawigacji ;)

    • Obiezyswiatka

      IamI, no to pięknie ;) Czyli navi zawiodła ;) Ale przygoda była. U nas też to błoto wcale duże nie było, ale tkwiliśmy tam fest.
      Dobrych podróży bez wpadania w dziury!
      Dobrego wieczoru!
      O.

      • oj, też się przekonaliśmy o kłamstwach nawigacji zeszłego lata. myśleliśmy, że się auto przewróci do tyłu, tak stromo się zrobiło! :-)

  10. Też miałem zapytać o obchodzenie piramidki, ale już odpowiedź padła.
    Swoją drogą, to śmieszno i zarazem straszno, że takie „wtargnięcie” na obcy teren bez pozwolenia zmieniłoby bieg historii(?). Za słusznie minionych czasów stawało się za słupkiem granicznym w Tatrach i nieczego to nie zmieniło. Ziemia się kręciła dalej w tę samą stronę… Ale pewnie ona nie wie, że ludzie ją sobie podzielili…

    • Obiezyswiatka

      Sławku, śmieszne i smutne. A przy takim pilnowaniu to się człowiek czuje jak intruz. Niestety. Mnie się marzy świat bez granic, ale to totalna utopia. Ludzie stawiają mury, ciągną druty kolczaste… A najgorsze są granice w głowach.
      Pozdrawiam!
      O.

  11. Katarzyna S

    I smieszno i straszno.
    20 lat temu, podczas naszych autostopowych podrozy nie mielismy komorek, wiec wiele razy udalo sie nam, tylko dzieki fatowi, albo..opiece aniolow;)

    Dziekie za opowiesc i zdjecia-to duza gratka, bo malo ludzi tam chyba dociera..

    • Obiezyswiatka

      Katarzyno, dobrze jest być szczęściarzem :)
      Cała przyjemność po mojej stronie :)
      Dobrego wieczoru!
      O.

  12. A tak sobie właśnie myślałam podczas czytania: a jakby tak przetuptać dookoła i potem mówić: byłam w Rosji ;)

    Najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze i teraz można się z tego pośmiać, z dystansu :)

    Pozdrawiam serdecznie!

    • Obiezyswiatka

      Ken, ;) mnie aż tak nie ciągnęło, żeby tuptać ;)
      Z perspektywy czasu można się śmiać ;)
      Macham!
      O.

  13. Co ja się nadenerwowałam, Obieżyświatko. Niepotrzebnie. Przecież byłam tam z Tobą i Panem W. Uff. Dobrze że już wróciliśmy!

    PS. Moroszki pyszne!

    • Obiezyswiatka

      Almetyno, a teraz jesteśmy już bezpiecznie ;) Może jeszcze jedną moroszkę?:)
      Pozdrawiam!
      O.

  14. Takie przygody wpomina się później latami. Dobrze, że wszystko pomyślnie się skończyło.

  15. O rety, to chyba najniezwyklejsza przygoda, o jakiej czytałam na Twoim blogu! Tekst niezmiernie wciągający i mrożący krew w żyłach, a zdjęcia bardzo ciekawe. Fajnie, że dotarłaś do takiego nietypowego miejsca. Malinki wyglądają bardzo apetycznie. Wełnianki widziałam w 2010 roku w Słowińskim Parku Narodowym.
    Skoro interesują Ciebie takie geograficzne ciekawostki, to pewnie wiesz, że przez Bydgoszcz przebiega 18-ty południk, który jest upamiętniony pomnikiem.

    • Obiezyswiatka

      Fotoart, ;) przyznam się, że nigdy nie byłam w Bydgoszczy, ale jak kiedyś odwiedzę Twoje miasto, to na pewno podejdę do pomnika (już sobie sprawdziłam, gdzie stoi ;), a nawet to, że macie ich aż dwa ;))
      Pozdrawiam i dziękuję za tę nowinkę;)
      O.

  16. Ale historia! Opowiedziałaś ją z wielkim kunsztem. Mroziło mi po drodze krew w żyłach. Dobrze, że się szczęśliwie skończyło. A najpiękniejsze te wełnianki (też je lubię) i moroszki ;-)
    Serdecznie Cię pozdrawiam.

    • Obiezyswiatka

      Manitou, ;) dobrze, że tam jasne noce są, bo przypuszczam, że ciemną nocą to by było jeszcze straszniej ;)
      Macham i życzę obu nam wełnianek i moroszek :)
      O.

  17. Witam, czy da się się pieszo dotrzeć do trójstyku jednak od strony fińskiej?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *